Jest późne marcowe popołudnie. Na placu przed halą głównego bazaru w Gulu – 150-tysięcznym mieście w Ugandzie – panuje tłok i harmider. Siedzące gęsto obok siebie kobiety sprzedają wszelkie możliwe owoce i warzywa, wyhodowane w przydomowych ogrodach – od afrykańskich i irlandzkich odmian ziemniaków, po ananasy, groch, ryż, fasolę czy pomidory.

Nagle ponad bazarowy hałas wznosi się donośny głos z megafonu. To przedstawiciel lokalnego samorządu: apeluje do sprzedawców, by w związku z ryzykiem zarażenia się koronawirusem natychmiast przenieśli się do wnętrza hali. Wśród kupujących i handlarzy przechodzi pomruk niezadowolenia. Wszyscy spoglądają z niechęcią na mężczyznę, nikt nie stosuje się do jego zaleceń. Jeszcze nie.

Położone na północy Ugandy Gulu jest zamieszkane głównie przez lud Aczoli, który w niedawnej przeszłości przechodził niejeden kryzys. Dopiero kilkanaście…

Kliknij link, aby przeczytać cały artykuł.